Od 20 lat jestem organistą w Kościele Rzymskokatolickim (KRK) w
Polsce. Pracuję sobie na Podhalu do którego przylgnęła nazwa
"katolickie" i tak już zostało. Katolicyzmu u nas jest tyle samo co w
reszcie kraju, więc nie wiem dlaczego z uporem maniaka próbuje się
udowadniać że jest tu lepiej. Ale to taka dygresyjka. Przez te 18 lat
pracowałem w trzech wiejskich parafiach od bardzo małej do dość dużej. Z
dość dużej pochodzę i w niej gram obecnie. Jeśli ktoś bardzo chce
wiedzieć gdzie pewnie znajdzie odpowiedź w sieci, jeśli nie, może
napiszę to później.
Odebrałem wykształcenie potrzebne do tej pracy szkoląc się najpierw prywatnie u jednego z organistów w okolicy, następnie ukończyłem Archidiecezjalną Szkołę Organistowską w Krakowie. Teoretycznie miałem więc wszelkie uprawnienia do grania w parafiach mniejszych i większych w całej Polsce. Teoretycznie, gdyż praktycznej wiedzy jak grać poprawnie nie wyniosłem w całości ze szkoły, tam dano mi podstawy, jednocześnie jednak zamykając mnie w dość skostniałym sposobie grania. Na szczęście mamy internet a w nim forum organowe, z którego wyniosłem duży zasób potrzebnej wiedzy, pozwalający na wyprostowanie pewnych przegięć, które nieświadomie przenosiłem na grunt pracy w parafii.
Czemu tyle o sobie? Żebyście drodzy czytelnicy zrozumieli, że nie jestem ideałem ani wyrocznią, ale dość dobrze poznałem blaski i cienie mojego zawodu i związanych z nim problemów. A jest ich masa.
Zapomnieliśmy czym jest msza święta. Zapomnieliśmy, że przychodzimy
dziękować Bogu - słowo eucharystia z greckiego znaczy "dziękuję".
Zapomnieliśmy, że nie my mamy ustalać co nas rusza, co nie. Dokumenty
napisane przez ludzi, którzy z pewnością problem muzyki przetrząsnęli
dokładniej od każdego organisty precyzują dokładnie co i jak grać.
Wystarczyło by zaufać. Ale z zaufaniem u nas ciężko.
Pewnie w komentarzach będą różne opinie: proszę tylko o nie odnoszenie się do mnie osobiście. Z argumentami mogę dyskutować, z idiotyzmami i inwektywami nie bardzo.
A w następnym odcinku pasjonujące wyjaśnienie zagadki dlaczego organiści grają tak paskudnie (przynajmniej niektórzy).
Odebrałem wykształcenie potrzebne do tej pracy szkoląc się najpierw prywatnie u jednego z organistów w okolicy, następnie ukończyłem Archidiecezjalną Szkołę Organistowską w Krakowie. Teoretycznie miałem więc wszelkie uprawnienia do grania w parafiach mniejszych i większych w całej Polsce. Teoretycznie, gdyż praktycznej wiedzy jak grać poprawnie nie wyniosłem w całości ze szkoły, tam dano mi podstawy, jednocześnie jednak zamykając mnie w dość skostniałym sposobie grania. Na szczęście mamy internet a w nim forum organowe, z którego wyniosłem duży zasób potrzebnej wiedzy, pozwalający na wyprostowanie pewnych przegięć, które nieświadomie przenosiłem na grunt pracy w parafii.
Czemu tyle o sobie? Żebyście drodzy czytelnicy zrozumieli, że nie jestem ideałem ani wyrocznią, ale dość dobrze poznałem blaski i cienie mojego zawodu i związanych z nim problemów. A jest ich masa.
Ale po kolei.
Zacznijmy od truizmu. W naszym społeczeństwie od kilku lat
systematycznie olewa się kulturę wysoką. Instalacje o obieraniu
ziemniaków budzą zachwyt krytyki a klasyczną sztukę po prostu wyrzuca
się ze świadomości ludzi już w podstawówce. Dzieci nie śpiewają, no
chyba, że popłuczyny "Idoli" wkładane im do głów przez producentów.
Internet i TV zabiły także coś, co może w mieście nie było tak
widoczne, ale na wsiach kwitło: więzy międzyludzkie i życie towarzyskie.
Takie proste sprawy jak schodzenie się przy okazji różnych imprez
rodzinno-społecznych i wspólne śpiewanie (nie po pijaku) po prostu
zanikło. W ten sposób muzyka stała się kolejnym sposobem na zapychanie
kieszeni co bardziej kumatych producentów i produktem o konsystencji
papki, który należy sprzedać.
Przeniknęło to także do Kościoła. Tak jestem przeciwnikiem
scholek-pierdołek z gitarkami, mszy beatowych czy jazzowych czy jakich
tam jeszcze. Ale nie przeciwnikiem totalnym. Rozumiem od niedawna, że
być może do części ludzi nie trafia moje granie, wolą gitarki, nie
sprzeciwiam się więc jeśli jakaś zamknięta grupka chce sobie taka mszę
urządzić. Jednakże fakt istnienia tych zjawisk nie wynika z - jak to się
ładnie dziś określa - tego, że "czasy się zmieniły". To założenie jest
błędne. Czasy może mamy wariackie, ale wiara i liturgia od wieków są
takie same. To my rozmieniliśmy się na drobne albo zagubili w określeniu
co jest normalne (czyli spełniające normę). Zapomnieliśmy czym jest
liturgia mszy św., wbito nam do głowy, że kościół to my, więc ma być
taki jak my chcemy, a skoro Kościół ma być taki, to z czasem
przenieśliśmy to na całą wiarę i praktykę liturgiczną.
Pęd czasu, tzw. "postęp" sprawił, że nie umiemy się już zatrzymać i
pomyśleć. A i ludzie dookoła raczej nie chcą abyśmy to robili. Bo
myślenie jest potężną bronią: mogłoby się okazać, że tzw "opinia
publiczna" to fikcja, a Kościół ma jednak rację z tym swoim trwaniem.
Jak to się ma do muzyki liturgicznej i do mojej i kolegów pracy. Ano
dość prosto. Skoro każdy może sobie wyrażać opinię o Kościele i Liturgii
a wszystkie te opinie mogą być równorzędne to dochodzimy do sytuacji, w
której nie ma autorytetów mówiących dlaczego tak a nie inaczej. Zaczyna
się formułowanie własnych prawd i własnych racji, "najmądrzejszych". I
zaczyna się najazd na organistów, na tych co nie godzą się na wtręty
świeckie, nawet tak pobożne jak słynne „Ave Maria” Bacha, które nijak
nie pasuje do liturgii ślubnej. Argument, że ładne jest rewelacyjny,
uwielbiam go słuchać. Zawsze wtedy proponuję „What a wonderfull world”
Armstronga – prawda jakie piękne także? Bach nie napisał zresztą Ave
Maria. Napisał wprawkę, ćwiczenie, do którego Gounod dopisał melodię.
Spotkałem się ze zdaniem, że do kogoś nie trafia śpiew tradycyjnych
pieśni, woli gitarki. Zapytałem czy kiedykolwiek śpiewał na maksa
podczas mszy. Głośno, z zaangażowaniem, nie słuchając fałszów organisty.
Słowem czy dał z siebie wszystko. Nie. I nie będzie próbował, bo go to
nie rusza i już. Takie podejście widzę często. Liturgia jest żywa,
piękna, i nie po to jest sztywna reguła doboru śpiewów, że komuś się tak
podoba. Muzykę gitarową, bębenkową mamy na co dzień, od święta jest
inna forma.
Mało tego, dość jasno widać, że ludzie, którzy zaczynają takie
eksperymenty z czasem przeradzają się w grupę wzajemnej adoracji. Bo
cała reszta niezainteresowanych zaczyna mieć w nosie nowości. Coś
podobnego stało się z Nową Mszą posoborową i co mamy dziś? Powrót do
tradycyjnej liturgii przedsoborowej, bo rozwalenie mszy przez nowości,
złą interpretację dokumentów soborowych i puszczanie ludzi na żywioł,
dodawanie swojego tekstu do mszału, sprawiło że gdzieniegdzie msza już
nie jest mszą. Stała się przedstawieniem.
Pewnie w komentarzach będą różne opinie: proszę tylko o nie odnoszenie się do mnie osobiście. Z argumentami mogę dyskutować, z idiotyzmami i inwektywami nie bardzo.
A w następnym odcinku pasjonujące wyjaśnienie zagadki dlaczego organiści grają tak paskudnie (przynajmniej niektórzy).